Od dawna wybierałem się do „mojego” lasu, ale jakoś wciąż znajdowałem jakiś powód aby tego nie zrobić. Jednak dziś determinacja była wielka. Pobudka o 6 rano, szybki spacer z Megi i w końcu wsiadłem na rower, by wyruszyć. Było wspaniale. Las pełni lata, jest lasem bardzo spokojnym. Nie ma już chóru ptaków, wszystko jest jakby bardzie leniwe. Dzięki temu, że lipiec był deszczowy, zieleń wciąż jest bardzo soczysta. A ja mogłem sobie powoli jechać chłonąc zapachy, dźwięki i kolory. Do domu wróciłem padnięty fizycznie, ale potężnie naładowany psychicznie i duchowo. Warto czasem przełamać własne lenistwo!





























