Deszczowy weekend sprzyja seansom filmowym. Przy wyborze dzieła, które chce się obejrzeć, można jednak natrafić na takie, które z pewnością wybitne nie jest, mało tego, może nas naprawdę zmęczyć. Już po raz czwarty przedstawiam trzy kolejne filmy, których lepiej się wystrzegać. Filmów, bez których świat z pewnością nie byłby uboższy.
Pierwszym z nich jest „Uprowadzona 2”. Po sukcesie całkiem udanej sensacji o byłym agencie wywiadu, który stara się odnaleźć i uwolnić swoją uprowadzoną córkę (w tej roli Liam Neeson), musiała nastąpić kontynuacja. Jednak w przeciwieństwie do części pierwszej, tym razem zabrakło pomysłu. Do córki dorzucono jeszcze porwaną żonę. W filmie szwankuje właściwie wszystko, aktorzy, denerwujący, poszarpany montaż, scenariusz, dialogi. Część pierwsza stanowiła świetny przykład tego, że kino klasy B, może stanowić całkiem niezłą rozrywkę, „Uprowadzona 2” to już klas C, albo nawet D, gdyby nie budżet, można by zaliczyć ten film, do kina amatorskiego.
Kolejnym filmem, którego nikomu bym nie polecił jest „Żelazna Dama”. To straszliwie nudna opowieść o Margaret Thatcher, jednej z najważniejszych postaci drugiej połowy XX wieku. Osoba Żelaznej Damy, wciąż wzbudza skrajne emocje, o czym można było się przekonać w chwili jej śmierci, kilka tygodni temu. Jedni ją wielbią inni nienawidzą, ale na pewno na Wyspach Brytyjskich, nikt nie jest wobec tej postaci obojętny. Niestety, oglądając ten film, trudno jest to zrozumieć. Mamy tutaj jedynie kilka wycinków z życia Margaret Thatcher, ale nic nie wyjaśnia jej fenomenu. I nawet to, że nie jest on zbyt długi (1:45), wcale nie ułatwia dotrwać do końca. Jeśli ktoś chciałby dowiedzieć się czegoś o Thatcher i jej epoce, o thatcheryzmie, niech lepiej sięgnie do literatury, z tego, bardzo płytkiego, a przede wszystkim straszliwie nużącego filmu, kompletnie niczego się nie dowie. To tylko streszczenie, kilka ważniejszych chwil z jej życia, ale bez wdawania się w wyjaśnienia, dlaczego, co i po co. Właściwie, nie wiem, czy jego autorzy należą do jej zwolenników, czy przeciwników. Chyba po prostu, ktoś postanowił zarobić, robiąc film o jednej z najważniejszych kobiet w historii, nie tylko XX stulecia. Jednak w przeciwieństwie do „Uprowadzonej 2”, w tym filmie znalazłem jedną, naprawdę dobrą rzecz. Chodzi mi o Meryl Streep, która wcieliła się w postać żelaznej pani premier i jak zwykle pokazała, że jest jedną z najwybitniejszych aktorek w dziejach światowej kinematografii.
Na koniec zostawiłem sobie prawdziwą legendę, czyli piata już odsłonę „Szklanej pułapki”. Tak źle do tej pory nie było. „Szklana pułapka” stała się marką, która przynajmniej do tej pory, gwarantowała kino sensacyjne na najwyższym poziomie. Niepisana zasada mówi jednak o tym, że należy się wycofać, kiedy jest jeszcze dobrze (tak było w części 4), w innym przypadku, można zniszczyć to, co do tej pory udało się zrobić. Ale chyba ta reguła obca była twórcą piątki. Nic mnie nie wbiło w fotel. Wszystko tam było przewidywalne, a kiedy zobaczyłem Czarnobyl…, cóż, scenarzyści poszli na skróty, kilka wybuchów, jakieś samochodowe pościgi i atom w tle, miał sprawić, że szara masa, ponownie zapełni sale kinowe. Niestety, nie wyszło. Odnoszę wrażenie, że Bruce Willis ostatnio nie ma szczęścia do filmów („Looper”, „Red 2”, „Rządze i pieniądze”). Teraz należy mieć nadzieję, że nikt trupa o nazwie „Szklana pułapka”, nie będzie próbował reanimować. Jednak znając Hollywood, chyba nie można na to liczyć i za rok lub dwa możemy spodziewać się zombie o nazwie „Szklana pułapka 6” („Die hard VI”). Z drugiej jednak strony, przynajmniej, będzie o czym pisać.