Wczoraj o godzinie 18:32 słońce przeszło przez punkt barana, rozpoczynając w ten sposób kalendarzową, a raczej astronomicznę wiosnę. Co ta takiego, ten tajemniczy „punkt barana”. To miejsce, w którym równik niebieski przecina się z ekliptyką, przechodząc z półkuli południowej nieba na półkulę północną. W tym dniu słońce wschodzi dokładnie na wschodzie, a zachodzi, jak można się domyśleć idealnie na zachodzia, a dzień trwa prawie tyle samo co noc.
Dobra tyle astronomia. Prawdziwa wiosna przyszła już kilka dni wcześniej. Jeszcze początek tygodnia był zimowy, ale już od środy zrobiło się cieplej. Ptaki znacznie się ożywiły, a i trawa zaczęła się zielenić. Kończąca się zima była dość męcząca. Ja fizycznie, ale również i psychicznie, jestem wykończony. Brak mi energii. Mam wrażenie, jakbym funkcjonował w jakimś półśnie. Czuję sie jak jakiś zombie, jakby moje ciało miał się zaraz rozlecieć. Bardzo brakuje mi słońca, błękitu nieba i zieleni. Na szczęście zrobiło się ciepło. I mam nadzieję, że już w krótce, jak co roku dostaną wiosenny przypływ energii. Znów poczuję tę niesamowitą siłę. Ogarnie mnie twórcza moc. Przebudzę się, wyrwę z tego odrętwienia, w którym pozostaję od kilkunastu tygodni. I nie mam juz wątpliwości, nareszcie przyszła wiosna. Czuję ją, każdą komórką mojego ciała. Tylko, żeby jeszcze trochę się rozchmurzyło.