Właśnie skończyłem oglądać serial „Sześć stóp pod ziemią”. Muszę przyznać, że był to jeden z najbardziej wciągających seriali, jakie do tej pory oglądałem. Już sama czołówka jest genialna. Pomysł by głównymi bohaterami uczynić rodzinę grabarzy może wydawać się szalony, ale okazał się jak najbardziej trafiony. Rodzina Fisherów, która mieszka w tym samym budynku, w którym znajduje się dom pogrzebowy jest, przynajmniej na pozór zupełnie zwyczajną rodziną. Mają podobne problemy jak inni. Prowadzona przez nich działalność, to biznes jak każdy inny. Aż trudno jest uwierzyć jakie „akcesoria” są wykorzystywane podczas naszej „ostatniej podróży”. Oczywiście, zmarły nie ma z nich żadnego pożytku, no ale przecież pogrzeb tak naprawdę jest dla żywych. Dziesiątki rodzajów trumien, balsamowanie zwłok, odpowiednia uroczystość. Ale w tym biznesie istnieje wyraźna różnica, coś co sprawia, że jest on trudny i nie dla każdego. Za każdym razem trzeba się zmierzyć z ludzkim cierpieniem, bólem po stracie najbliższym, trzeba pomóc im przejść przez tak trudny okres. „Sześć stóp pod ziemią”, to taka dziwaczna obyczajówka, ale nie w stylu produkowanych już dość masowo przez polskie telewizje telenoweli. Ten serial to coś więcej. Wciągająca fabuła, zawiłe losy głównych bohaterów, którzy wystawiani są przez życie na szereg prób. To serial o życiu i śmierci, o tym jak ludzie radzą sobie z jednym i z drugim. Serial prosty i genialny.
Muszę przyznać, że będzie mi brakowało rodziny Fisherów. Jednak to dobrze, że zrzucono realizację serialu, zanim został totalnie zajechany. Tych pięć sezonów tworzy doskonałą, zamkniętą całość i miejmy nadzieję, że nikomu nie przyjdzie w przyszłości do głowy, by rozgrzebywać tan grobowiec.