Stallone, Jason Statham, Dolph Lundgren, Rourke, Jet Li, Schwarzenegger i Bruce Willis? Film z taką obsadą gwarantować może tylko jedno, mocne, męskie, kino akcji, a przynajmniej chyba takie były założenia przy realizacji „Niezniszczalnych”. Efekt jednak nieco odbiega od tych chlubnych założeń. Panowie wcielają się w oddział podstarzałych najemników, siejących wokół siebie śmierć i zniszczenie, zwłaszcza to drugie wychodzi im całkiem widowiskowo. Prostoty scenariusza nie powstydziłoby się kino klasy B, schematyczny, do bólu przewidywalny, wszystko to już kiedyś było. Co jakiś czas pojawia się zabawna kwestia wypowiadana, przez któregoś spośród bohaterów, którzy pomimo wieku, wciąż pozostają niezniszczalni. Napięcie jednak spada, kiedy chłopaki zaczynają filozofować, na temat wpływu wojny na duszę żołnierza. Robi się wówczas za bardzo ckliwie, nudnawo. Ale ogólnie nie ma co narzekać, film nie za długi, sporo się w nim dzieje, a scena w kościele z udziałem Stallone, Willisa i Schwarzeneggera, w którym trzej giganci kina akcji, dość uszczypliwie, żartują z siebie, z pewnością wejdzie do klasyki. Z pewnością w przyszłości do tego filmu już nie wrócę, ale całkiem dobrze się go oglądało. Tak się jakoś złożyło, że „Niezniszczalni” zaostrzyli mój apetyt na kino akcji, a jedyny film sensacyjny jaki miałem do obejrzenia, to polski „Trick”. Oj, nasi twórcy muszą się jeszcze wiele nauczyć. Pomimo niezłego pomysłu, dobrej gry aktorów, czegoś zabrakło. Niestety, nikt w tym kraju nie potrafi zrealizować filmu, który będzie trzymał w napięciu, którego akcja wciśnie w fotel, który będzie ciekawy. Szkoda, wciąż brakuje u nas dobrego, kina rozrywkowego.