Takeshi Kitano powraca do najczęściej przez siebie podejmowanej tematyki – kina gangsterskiego. W jego ostatnim filmie „Wsciekłość” (jap. Autoreiji ), życie mafiozy zostało pozbawione jakiegokolwiek romantyzmu (rzecz, która tak często pojawia się w kinie hollywoodzkim). Tutaj funkcjonowanie w strukturach yakuzy związane jest z zasadą „albo ty ich, albo oni ciebie”. Każdy przeciw każdemu, ciągła gra pozorów, w której wygrywa ten, który przeżyje. W tym świecie nie ma żadnych zasad, najważniejsze jest by zwyciężyć, a w walce o to „cel uświęca środki”. Jest oczywiście kodeks honorowy, ale to tylko fasada, kto chce przeżyć, musi sprytnie go omijać. Świat mafii to ciągła wojna wszystkich ze wszystkimi. Tutaj nie ma przyjaciół, najbliższy współpracownik nie zawaha się strzelić swojemu kompanowi w plecy, jeśli to będzie dla niego korzystne. A gdzieś na górze znajduje się „szef, wszystkich szefów”, najważniejszy gracz, który rozgrywa jak pionki, poszczególne rodziny, a nawet ich pojedynczych członków. Który bawi się nimi, sonduje jak w rzeczywistości sprawdza się „Sztuka wojny” Sun Tzu. W ciągłej wojnie prowadzonej wewnątrz yakuzy zwycięstwa są tylko chwilowe, w każdej chwili może znaleźć się ktoś sprytniejszy, ktoś kto znajdzie słaby punkt i bez skrupułów go wykorzysta, by odnieść przynajmniej chwilowy triumf.
Brutalności (ilości przelanej krwi), którą pokazał w swoim filmie Takeshi, nie powstydziłby się sam Tarantino. Jest ona jednak usprawiedliwiona, podkreśla degenerację świata mafii. Widzowi trudno jest utożsamić się z tak zdehumanizowanym światem. Film został naprawdę świetnie zrealizowanym. Takeshi niewątpliwie należy do największych mistrzów współczesnego kina. Doskonale wie jak powinien wyglądać film, który będzie trzymał widzów w ciągłym napięciu. Jaka szkoda, że nie potrafią tego nasi rodzimi twórcy. Ale to już jest osobna opowieść.