Jakoś tak wyszło, że podczas letniego przesilenia zorganizowaliśmy sobie filmowy wieczór pod znakiem UFO. Czekały na nas dwa zupełnie odmienne spojrzenia na kontakty ludzkości z przybyszami z kosmosu. Na pierwszy ogień poszła komedia „Paul”, czyli opowieść o dwóch brytyjskich maniakach komiksów, którzy udają się do Stanów aby przebyć szlak miejsc związanych ze spotkaniami ludzkości z pozaziemskimi formami życia. I właśnie tu, w pobliżu legendarnej Strefy 51 również i oni mają swoje „bliskie spotkanie”. Kontakt z obcym okazał się dla bohaterów filmu bardzo ciężkim doświadczeniem. Co innego jest wiara w to, że UFO istnieje, czym innym okazuje się jednak osobisty kontakt z kosmitą. Tego organizm (zwłaszcza zwieracze) może nie wytrzymać. Scenariusz niemal szablonowy, obcy ucieka przed ubranymi w czarne graniaki agentami, którzy z pewnością, jeśli tylko go dopadną, poddadzą go wnikliwemu przesłuchaniu i eksperymentom medycznym. Komiksomaniacy postanawiają pomóc przybyszowi w ucieczce i powrocie do domu. Ale poza tym, tak często wykorzystywanym schematem, mamy coś jeszcze. Autorzy filmu wyśmiewają się z samej Ameryki, kraju, który ma wyłączność na kontakty z pozaziemskimi cywilizacjami, który pomimo wszechpotęgi militarnej, politycznej i gospodarczej, sam jest jak obca planeta, zamieszkana jest przez dość prymitywne i mało inteligentne formy humanoidalne.
Drugi film, który wówczas obejrzeliśmy, to „Bitwa o Los Angeles”. Twórcy z „amerykańskiej fabryki snów” pozazdrościli pomysłodawcą „Dystryktu 9” i postanowili nakręcić film o spotkaniu ludzkości z przybyszami z kosmosu w podobnej, paradokumentalnej konwencji. A tak zupełnie przy okazji przywrócić światu prawidłowy porządek, w którym kosmici, czy to nastawieni pokojowo, czy też z zamiarami podboju naszej planety, zawsze lądują na terenie Stanów Zjednoczonych. „Dystrykt 9′ był filmem rewelacyjnym, „Bitwa o Los Angeles” jest… nudna i nijaka. A kiedy zaczyna się amerykańska gadka o patriotyzmie, jak to w filmach, w których bohaterami są amerykańscy żołnierze, to jedzenie zaczyna podchodzić do gardła. Film nie jest nawet efekciarski, więc trudno znaleźć jakikolwiek powód by go komuś polecać. No chyba, że ktoś ma w nadmiarze czasu do zmarnowania, to jest to pozycja świetnie się do tego nadająca.