Każdego wieczoru w okolicach godziny 22 wychodzę na ostatni spacer z Megi. O tej porze roku, te krótkie wędrówki, mają swój specyficzny klimat. Jak tylko wyjdę przed moją kamienicę muszę przedostać się przez gęstą mgłę, której źródłem są kominy pobliskich budynków. Tak się akurat składa, że właśnie o tej porze moi sąsiedzi po raz ostatni przed snem, dokładają do pieców, wrzucając do ich rozgrzanych trzewi węgiel, drzewo, papiery i plastiki. Ta mieszanka komponuje się w wyjątkowy fetor, przez który staram się jak najszybciej przedostać. Nie zawsze jest to jednak możliwe, czasami brak wiatru sprawia, że smród i mgła są wszędzie. Niskie temperatury sprawiły, że zniknęły zombie, tak charakterystyczne dla cieplejszych miesięcy, starające się chwiejnym krokiem, dotrzeć do swoich siedzib, sunąc od jednej krawędzi chodnika do drugiej. Wydają przy tym przedziwne dźwięki, coś pomiędzy jękiem, śpiewem, a bełkotliwą recytacją, w tylko im znanym języku. Czasami, kiedy wyjdę poza zabudowania, mogę poobserwować gwiazdy, co swoja drogą bardzo lubię, jednak liczba bezchmurnych nocy jest na tyle niewielka, że zdarza się mi to niezwykle rzadko.
Wieczorny spacer pozwala mi się wyciszyć. Chłodne powietrze doskonale studzi umysł po intensywnej lekturze, czy emocjonującym seansie filmowym, powoli przygotowując się do snu.