Kiedy wszyscy emocjonują się kolejnymi odcinkami siódmego sezonu Gry o tron warto czasem w kontrze, poszukać czegoś innego. Oto kilka moich typów i wcale nie twierdzę, że są one w czymś lepsze. Po prostu, są to seriale, na które warto poświęcić swój czas.
Zadzwoń do Saula sezon 3
To obok Hause of Cards i Stranger Things jedna z najlepszych produkcji Netflixa. Spinn off świetnego Breaking Bad, który skupia się na losach pobocznych postaci tego serialu. W trzecim sezonie powoli zaczyna się rodzić Saul Goodman, chociaż Jimmy McGill (w tej roli niesamowity Bob Odenkirk), próbuje jeszcze postępować właściwie, ale dzięki swojemu starszemu bratu, powoli ewoluuje w stronę cwaniaka, jakim później będzie jako Saul. Relacje pomiędzy braćmi są dowodem na to, że z rodzina najlepiej wychodzi się na zdjęciach. Mamy tutaj kilka ciekawych zwrotów akcji. A przy okazji możemy poznać losy Mika, który przysłużył się głównemu bohaterowi Breaking Bad, a także w jaki sposób swoje narkotykowe imperium zbudował Gustavo Fring. Serial mocno wciąga, ale niestety, każdy sezon to jedynie 10 odcinków.
Starzy bogowie powracają, czyli „Amerykańscy bogowie” sezon 1
Duszą współczesnego człowieka zawładnęła kasa, media, internet, zastępując religię. Właściwie stały się bogami. A co z tymi, którym dawniej ludzie oddawali cześć? Może jeszcze gdzieś dogorywają? A może szykują się do ostatniej wojny o władzę nad ludzkim sercem? Taką właśnie sytuację przedstawił w swojej świetnej książce „Amerykańscy bogowie” Nail Gaiman. Ten sam tytuł nosi serialowa ekranizacja tej książki. Świetnie zrealizowany serial, są chwile, kiedy niektóre ze scen robią piorunujące wrażenie. A do tego bardzo dobra kreacja Iana McShane’a, który wcielił się w najważniejszego z nordyckich bogów. Podobnie jak książka, serial jest doskonałą zabawą z różnymi mitologiami, do których tak często w swojej twórczości sięga Gaiman. Niestety, serial „Amerykańscy bogowie” to tylko osiem odcinków i właściwie jest to zaledwie wprowadzenie do czegoś większego, wstęp do wojny starych bogów o ludzką duszę.
GLOW sezon 1 powrót do przeszłości
A jeśli komuś czegoś brakuje w drugiej dekadzie XXI wieku, zawsze może przenieść się w czasie. A możliwe jest to, za sprawą serialu GLOW (znów produkcja Netflixa), którego akcja rozgrywa się na początku kolorowych i kiczowatych jednocześnie, lat 80-tych XX wieku. Okropne fryzury, jeszcze gorsze ubrania i przesadny makijaż doprawiony brokatem, to wszystko, podobnie jak kanciaste samochody i naprawdę świetna muzyka znalazły się w tym serialu. A opowiada on o próbie stworzenia pokazów kobiecego wrestlingu. Jest zabawnie, ale co najważniejsze, nie głupio. Świetnie dobrani aktorzy, a klimat tamtej epoki oddany został na tyle dobrze, że odnosi się wrażenie, że serial powstał właśnie wówczas. Moim skromnym zdaniem GLOW to prawdziwa, serialowa perełka.