
Ważne odkrycia muzyczne czy literackie, często następują zupełnie przypadkowo. Tak właśnie miałem z płytą Dead Cross. Wszystko zaczęło się od okładki kojarzącej mi się z danse macabre. Kiedy włączyłem pierwszy utwór, usłyszałem jakieś szumy piski, a po 25 sekundach rozbrzmiała fantastycznie brzmiąca perkusja. Po kolejnych kilkunastu słyszę wokalistę żywcem przeniesionego z płyt Faith No More. A muzyka na płycie, układa się w cudowny, dźwiękowy chaos, wywołujący niepokój, dyskomfort, który z czasem zamienia się we wściekłość i furię. Prosta, niemal punkowa muzyka, z mocą death metalu, wgniata, rozwala umysł, ćwiartuje duszę. Słuchając Dead Cross zupełnie zapominałem o swoich czterdziestu wiosnach i znów poczułem się naiwnym nastolatkiem, który chce rozpieprzyć świat, tak wadliwie skonstruowany. Dead Cross to sprzeciw wobec świata polityki, wielkich korporacji, protest przeciwko jałowemu życiu. I szkoda tylko, że ta niezwykła płyta jest tak krótka, bo trwa zaledwie 28 minut, ale z drugiej strony, czy ludzki umysł, byłby w stanie przyjąć większą dawkę muzycznej anarchii.
Po wysłuchaniu płyty, zacząłem szukać informacji na temat Dead Cross i jak się okazało intuicja mnie nie myliła, odpowiedzialni za ten projekt są m.in. genialny perkusista Dave Lombardo oraz jeden z najlepszych wokalistów, jakich wydała na świat muzyka rockowa, Mike Patton (Faith No More).
Dead Cross powinien posłuchać każdy, kto uważa, że jego życie jest pełne harmonii, polecam tę płytę także tym, którzy pogrążenie są w apatii, a także każdemu, komu nie do końca zgadza się z otaczającą go rzeczywistością.