
W środę kurier przywiózł mi niewielką paczkę, w której znajdowała się świeżutka, właściwie gorąca, jeszcze przedpremierowa płyta PIDŻAMY PORNO, Sprzedawca Jutra. Od kiedy przerzuciłem się na streaming, rzadko kupuję płyty, ale tym razem nie potrafiłem się powstrzymać i musiałem zamówić Sprzedawcę. W przesyłce znajdowało się przyjemne, chociaż patrząc na grafikę, lekko niepokojące, kartonowe pudełko z autografami muzyków, a w nim krążek z ich muzyką, na którą czekałem 15 lat. Dwanaście utworów, które można krótko opisać, jako 100% PIDŻAMY PORNO. W ostatnich czasach projekt Grabaża, Strachy na Lachy, stał się dość męczący. Brakowało przede wszystkim prostego, punkowego grania. Chyba miałem jednak zbyt duże oczekiwania wobec tej płyty, ale PIDŻAMA to kapela, która kiedyś uratowała mi życie. Pierwsze trzy utwory są właściwie tym na co czekałem (zwłaszcza Hokejowy Zamek, jak usłyszałem pierwszy raz, to miałem wrażenie, że Grabaż zajrzał mi do głowy i postanowił to wyśpiewać). Później jednak jest jakby słabiej. Chociaż kolejne kawałki są muzycznymi cytatami z dokonań PIDŻAMY to odniosłam wrażenie, że nagle przestało być ciekawie, zwłaszcza przy Sądzie Ostatecznym. Jednak dwa ostatnie utwory, to znów stara, dobra, momentami dość mocna PIDŻAMA. Ale, jak się okazuje, sam zespól miał spory problem z tworzeniem tej płyty, Grabaż przyznał, że „Nie wychodziło nam, nagraliśmy materiał, ale nie wiedzieliśmy, jak go sensownie złożyć.” I takie właśnie miałem wrażenie, po pierwszym przesłuchaniu Sprzedawcy. Jednak z każdą kolejną minutą obcowania z tą muzyką, podoba mi się coraz bardziej. I chociaż ten krążek nie porwał mnie tak jak Bułgarskie Centrum, to z pewnością Sprzedawca Jutra, będzie jednym z ważniejszych płyt w tym raku.
