
Thy Catafalque – Vadak

Węgierski zespół Thy Catafalque to jedno z moich największych odkryć muzycznych tego roku. Połączenie metalu, muzyki industrialnej, jazzu i folka. A wszystko to na dodatek w karpackim, pełnym tajemnic klimacie. Taka jest właśnie najnowsza płyta zatytułowana Vadak. Samo brzmienie tytułu sprawiło, że w mojej wyobraźni pojawiły się te wszystkie wampierze, zasiedlające Transylwanię. Jak się jednak okazało słowo to w języku węgierskim oznacza serwatkę, czyli ciecz, która pozostaje po ścięciu krowiego mleka (produkt uboczny produkcji serów). Warto wspomnieć, że serwatka jest bardzo zdrowa posiadając sporo właściwości leczniczych. Być może to właśnie stało się powodem, dla którego został jej poświęcony ten album. Kiedy słuchając tej niesamowitej muzyki zamknę oczy, w mojej wyobraźni pojawia się dziedziniec bolkowskiego zamku, na którym niegdyś pod koniec lipca zjawialiśmy się ze znajomymi, aby móc uczestniczyć w festiwalu Castella Party. Muzyka pojawiająca się na Vadak doskonale wpasowałaby się w klimat bolkowskiego festiwalu. To nic innego jak gotycki rock XXI wieku o black metalowym zabarwieniu, okraszony nienachalną elektroniką. Od blisko pół roku nie potrafię oderwać się od tej płyty. To nic innego jak przeszło godzina fantastycznej muzyki, która jest serwatką dla duszy.
Cradle of Filth – Existence Is Futile

Kiedy z jednej strony atakuje nas COVID, a z drugie przywiezieni z różnych stron świata przez reżim Łukaszenki migranci, swoją własną, mroczną wizję zagłady świata wieści nam brytyjski zespół Cradle of Filth. Zdaję sobie sprawę z tego, że jest to kapela, która swoje najważniejsze dokonania ma już dawno za sobą i od przeszło dwóch dekad wali wciąż to samo, a styl, który uprawia można określić jako black pop metal. I co z tego? Od czasu do czasu lubię posłuchać sobie tego, pełnego przesady, nieco mrocznego i pompatycznego chaosu. I właśnie tak jest z Existence Is Futile. Mamy tu wszystko to, co tak dobrze znamy z poprzednich albumów Kredek, patos, przesadę, prędkość, teatralność, męczące wokale i mrok. Dziwi mnie z kolei, kiedy ktoś oburza się na powtarzalność Cradle of Filth. No bo skoro na dwunastu albumach kapela łoi wciąż to samo, to nie powinno zaskakiwać, że będzie tak i za trzynastym razem. Pomimo powtarzalności w sumie z pewną dozą przyjemności wysłuchałem Existence Is Futile i to nawet kilka razy.
Dream Theater – A View From The Top Of The World

Może się czepiam (lub nawet trzepiam), ale ta płyta nieco mnie rozczarowała. Owszem jest na niej sporo pięknych, chwilami wręcz wspaniałych brzmień, ale niestety nic mnie w tej muzyce nie porywa, a do tego właśnie przyzwyczaił mnie w swojej twórczości Dream Theater. Słucham raz, drugi… kolejny i wciąż brakuje mi tego czegoś. Niby wszystko jest perfekcyjnie i naprawdę nie ma do czego się „przypierdolić”, jednak po każdym przesłuchaniu tego albumu pozostaje mi jakieś „ale”. A może powodem jest to, że bardzo podobała mi się poprzednia płyta. A może nie trafiła na swoją chwilę. Są to przecież rzeczy, które zdecydowanie muszę zaliczyć na plus. Po pierwsze to James LaBrie, który tym razem nie próbuje przeskoczyć swoich wokalnych ograniczeń, dzięki czemu nie męczy teatralną manierą. Drugą jest okładka, która bardzo mi się podoba. W sumie to nie wiem czego ja się „trzepiam”, przecież to kawał solidnego, czadowego, grania, którego mogą Dream Theater pozazdrościć tysiące zespołów i innych wykreowanych przez wielkie wytwórnie pluszowo – plastikowych pseudo artystów. Być może to jedna z tych płyt, które trzeba kilkukrotnie posłuchać, zanim coś w serduchu zaskoczy.
Dream Theater klasa. Kiedyś niechcący byłemna koncercie zespołu Hungarica…. Pierwsze płyty Locomotivu GT i Omegi fenomenalne!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Oj tak, pierwsze płyty Dream Theater były prawdziwym objawieniem, zwłaszcza, że wówczas ortodoksyjnie słuchałem dużo ostrzejszych rzeczy
PolubieniePolubienie