Zdarzyć się morze, że znajdzie się gra, która szczególnie wciąga. Przez ostatnich kilka dni zupełnie odleciałem dzięki gierce „Sid Meier’s Pirates”. Grę kupiłem jakiś czas temu za 15 zł i odłożyłem na półkę zupełnie o niej zapominając. Ostatniej nudnej, jesiennej niedzieli sięgnąłem po nią i ku mojemu zaskoczeniu, zupełnie mnie pochłonęła. Bardzo prosta fabuła – sterujemy statkiem pirackim, atakujemy inne okręty pływające po Karaibach, czasem wykonujemy jakieś zadania, a to złupienie jakiejś miejscowości, to odnalezienie ukrytego skarbu. Czasem pracujemy dla któregoś z gubernatorów. Najważniejsze jest jednak gromadzenie bogactw. Dość prosta grafika, ale za to wspaniała zabawa. Nagle okazuje się, że można kierować potężnym okrętem i łupić wyładowane złotem, hiszpańskie galeony. W sumie to w dwa dni stałem się prawdziwym postrachem Karaibów, gromiąc wszystkich innych piratów i siejąc przerażenie wśród statków pływających pod banderą kolonialnych potęg.
Współczesne gry dają nieosiągalną przez inne rodzaje rozrywki możliwość przeniesienia się w zupełnie inną rzeczywistość. Ich scenariusze są coraz bardziej rozbudowane. Dzięki nim możemy chociaż na kilka godzin zapomnieć o szarej codzienność i przenieść się do zupełnie innej rzeczywistości. Tam możemy ratować świat, podbijać obce galaktyki i w ten sposób przynajmniej nieznacznie się dowartościować. Gry zaczynają być ciekawsze od filmów dając graczowi (widzowi) możliwość decydowania jak zachowają się bohaterowie i jak będzie rozwijała się fabuła. Mam nadzieję, że gier takich jak nasz polski „Wiedźmin”, którego kilka dni temu zakończyłem będzie coraz więcej. Ale o tym napiszę innym razem. Puki co wracam na Karaiby, by potwierdzić swoja pozycję największego pirata tych wód.