Muzyką w deszcz i nudę! cz. 1

Tak jak to sobie wczoraj postanowiłem rozpocząłem odkurzanie mojej „półki z płytami”. Płyty, czy kaset, popakowane są dziś w kartony, a zawarte na nich, nagrania już dawno zostały skompresowane w postaci MP3. Dzięki temu wszystko dziś mieści się w komputerze, ale mimo to, są to rzeczy, których słucham dosyć rzadko. Zupełnie zapomniane, czasami wyskoczą, wybrane przez szuflę Winampa. Małe ostrzeżenie, będą to głównie rzeczy dość ostre, więc jeśli ktoś nie przepada za taką muzą, niech sobie daruje ten wpis.

Zacznę od początków mojej edukacji muzycznej. Mój pierwszy świadomy wybór, gdzieś pod koniec lat 80-tych, Iron Maiden. Płyty Ironów nie są zbyt zakurzone, bo zdarza mi się do nich powracać, są to dźwięki, które wywołują nostalgię. Nadal uważam, że Dickinson jest jednym z najlepszych wokalistów w historii heavy metalu. Przez wiele lat jedną ze ścian mojego pokoju, zdobił plakat z okładką płyty „Somewhere in Time”. To były czasy.




Kolejna płytka. Kiedy usłyszałem ją po raz pierwszy, po prost mnie rozsadziła. „The Razor’s Edge” AC/DC. Dla kilkunastoletniego dzieciaka, to była rewolucja. A kiedy słyszałem pierwszy kawałek (poniżej), wstępowała we mnie niesamowita siła, miałem wrażenie, że mogę właściwie wszystko, że jestem niezniszczalny. Do dzisiaj, czuje nieco z tej mocy.



 




Przejdźmy teraz do płyty, która wczoraj mnie zainspirowała do przeprowadzenia tych muzycznych porządków, Metallica „Master of Puppets”.To ich najgenialniejsza płyta (plakat z jej okładką również znajdował się na mojej ścianie), wszystko co nagrali później było już tylko jej bladym cieniem. Nie jeden raz stawiałem głośniki w oknie i próbowałem edukować muzycznie sąsiadów. Niestety oporni byli na wiedzę, chorzy na muzyczną dysleksję.



A później nadszedł czas bardziej brutalnej odmiany metalu. Na półce pojawił się Slayer, Sodom, a prawdziwym odkryciem były dla mnie zespoły death metalowe. Napalm Death, Obituary, Entobed, Morbid Angel, Deicide, Samael, Carcass, Sarcofago, nasz skarb narodowy Vader, no i genialny Death. Chuck Shuldiner był prawdziwym mistrzem gitary. Szkoda tylko, że tak niewiele płyt nagrał. Uwielbiam też okładki płyt tych zespołów. Bardzo brutalne, ale często też tajemnicze, surrealistyczne. Kiedy czuję się kompletnie wyzbyty sił, lub gdy wściekłość na otaczający mnie świat, zaczyna we mnie kipieć, nie ma nic lepszego na rozładowanie emocji, niż brutalna dawka death metalu. Kiedy muzyka porządnie mnie wymieli, zmasakruje, nadchodzi spokój. To chyba, taki mój wentyl bezpieczeństwa.






Nieco tylko później od fascynacji death metalem, nadeszło zainteresowanie polskim punkiem. Pogo w osiedlowym klubie przy muzyce KSU dobiegającej z Kasprzaka.




The Bill-owskie pieśni, wykrzyczane przy ognisku.




Punk, barwny krzyk w szarym świecie. Fanziny i fascynacja ekofilozofią oraz anarchizmem. Mam nadzieję, że coś z tego mi jeszcze zostało, że wciąż jeszcze tli się we mnie bunt. I chociaż kijem rzeki nie zawrócę, to jednak lepiej walczyć z wiatrakami, niż być ślepym cielęciem, akceptującym zastaną rzeczywistość.



 




Muszę jeszcze wspomnieć o tamtych kapelach. Poza wymienionymi na pamięć zasługują Defekt Mózgu, Sedes, Moskwa, Zielone Żabki, Deuter, Siekiera, Rejestracja, Paranoja, czy Dzieci Kapitana Klossa. No i jeszcze jeden zespół, który miał na mnie ogromny wpływ Armia, czyli punk i poezja. Zwłaszcza płyta „Triodante”, która wydawała mi się niemal mistyczna.




Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s