Kino japońskie, na ogół kojarzy nam się z Kurosawą, ktoś może wspomni jeszcze dokonania Kitano Takeshiego, no i horrory, „Ring” czy „Dark Water”. To jednak nie cały obraz filmografii wywodzącej się z kraju kwitnącej wiśni. Kiedy się poszuka, odnaleźć można prawdziwe perełki. W końcu japońska kinematografia liczy już grubo ponad sto lat. Pierwszy japoński film powstał już w 1899 roku., po czym nastąpił prawdziwy rozkwit tej gałęzi sztuki. Tylko w roku 1924, powstało 900 filmów. Ciekawostka, Japonia znana z filmów anime przodowała również w dziedzinie animacji. Pomiędzy 1905 a 1907 rokiem powstał krótki film animowany, przedstawia on chłopca zdejmującego czapkę z głowy. Nie będę się tutaj rozwodził na temat dość fascynującej historii kina japońskiego. Zainteresowanych odsyłam do serii artykułów Rafała Pawłowskiego. Przejdę od razu do arcydzieł, a właściwie do arcydzieła, jakim bez wątpienia jest film „Harkiri” w reżyserii Masaki Kobayashiego, z 1962 r.
Akcja filmu toczy się w Japonii, w XVII wieku. Na dwór jednego z bardziej szacownych rodów przybywa ubogi ronin prosząc o pozwolenie popełnienia rytualnego samobójstwa. Jest podejrzewany o to, że chce w ten sposób wyłudzić jałmużnę, dlatego opowiedziano mu historię innego samuraja, który jak on, kilka miesięcy temu przybył z podobną prośbą… Więcej nie opowiem, bo musiałbym zbyt dużo zdradzić. „Harakiri” to wspaniale opowiedziana historia o wartości honoru i życia. O przyjaźni i zemście. Film został nakręcony prawie 50 lat temu, ale upływ czasu nie wyrządził mu żadnej krzywdy. Trwa przeszło dwie godziny, ale fabuła jest tak wciągająca, że czas przestaje się liczyć. Film ten najlepiej świadczy o tym, że warto poszukiwać, bo prawdziwe skarby mogą być głęboko ukryte, lecz kiedy uda nam się do nich dotrzeć, wówczas czeka nas nieopisana przyjemność.