Przed miesiącem ukazała się nowa płyta, jednego z moich ulubionych bandów Nin Inch Nails, zatytułowana „Hesitation Marks”. I od miesiąca nie potrafię rozstać się z tymi niezwykłymi dźwiękami. Niby nie ma tutaj żadnej rewolucji, Trend Reznor od czasu „The Fragile” operuje wciąż tymi samymi patentami, ale to co potrafi z nich wyczarować, po prostu powala. By w pełni móc poznać ten album, należy nałożyć słuchawki (lub włączyć sprzęt na pełną moc) i dopiero wówczas nasz zmysł słuchu zostanie zaskoczony, niesamowitym bogactwem dźwięków. Wszystko zostało doskonale zaaranżowane, a brzmienie nagrań jest wręcz doskonałe. Momentami mamy przebojowe, niemal popowe kawałki, w których znienacka wybucha charakterystyczna dla kompozycji Reznora psychodela. No i jego wokal, spokojny, wyważony, dosadnie podający niezbyt przyjemną treść. Po raz kolejny mamy do czynienia z człowiekiem zagubionym i niekoniecznie zgadzającym się ze współczesnym światem, co z kolei świetnie zilustrowane zostało przez dźwięki syntezatorów. I tylko gitar mi tutaj brakuje, te które możemy usłyszeć są tylko tłem dla elektroniki.
I chociaż płyta jest dość nierówna i pod koniec zaczyna nieco męczyć, cieszę się, że po pięciu latach doczekaliśmy się nowych nagrań NIN. Te dźwięki są jak gwoździe, które wbite w umysł przypominają, że z tym światem jest coś nie tak. Nie mogę oderwać się od nich oderwać, a gwoździe wbijają się coraz głębiej.