Ostatnio odbyłem dwie, fascynujące, książkowe podróże, do dwóch, jakże różnych miast. Pierwsza przeniosła mnie za Ocean, wszystko za sprawą książki „Nowy Jork. Od Mannahatty do Ground Zero” Magdaleny Rittenhouse. To opowieść o tym jak, niewielka wyspa, dzięki dogodnemu położeniu i sile przedsiębiorczości osiadłych na niej ludzi, zamieniła się w jedno z najważniejszych miast świata. Magdalena Rittenhouse, próbuje pokazać, na czym polega wyjątkowość tej metropolii. Pokazuje ogromną siłę ludzi, którzy potrafili i wciąż potrafią działać dla dobra publicznego, a przede wszystkim przedstawia kilkanaście niesamowitych miejsc. Robi to tak dobrze, że chciałoby się tam przenieść. Myślę, że książka ta, byłaby doskonałym przewodnikiem po Wielkim Jabłku.
Druga podróż nie była tak przyjemna, bo i historia tego miasta do łatwych nie należy. Małgorzata Rejmer dzięki książce „Bukareszt. Kurz i krew” przeniosła mnie do stolicy Rumuni. Nasza część kontynentu europejskiego w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat została wyjątkowo mocno doświadczona. Dwa wielkie totalitaryzmy XX wieku odcisnęły ogromne piętno na narodach Europy Środkowo – Wschodniej, z czym nie potrafimy poradzić sobie do dnia dzisiejszego. Cały syf, z którym zmagają się dzisiaj Węgrzy, Polacy, Rumuni czy Ukraińcy, nie mogąc zbudować normalnego społeczeństwa, czy dobrze funkcjonującego państwa, ma swoją genezę w tym co stało się w przeciągu ostatniego stulecia. Totalitaryzmy nas zniszczyły, przecinając wszelkie społeczne więzi, jakie istniały wśród mieszkających tu ludzi. Nauczyły nas nikomu nie ufać, kombinować, uczyniły nas społecznie kalekimi. Tak jak pierwsza podróż była inspirująca, tak druga mnie zdołowała. Może i u nas jest nieco lepiej, ale w opisie Bukaresztu odnajdywałem tak wiele podobieństw z Polską, że na niewiele się to zdało. A przecież, ta część świata jest tak piękna.