Był taki czas, kiedy to muzyka była dla mnie jedną z najważniejszych rzeczy. Dziś już nie mam na jej punkcie takiego świra, moje życie wypełnia prócz niej wiele innych rzeczy, a kilka z nich ma dla mnie znacznie większe znaczenie. Wciąż jednak szukam rzeczy, które mogą mnie poruszyć. Wciąż, muzyka pozostaje tą dziedziną sztuki, która działa na mnie najmocniej. Kiedy więc znajdę odrobinę wolnego czasu przeczesuję portale muzyczne w celu odnalezienia czegoś świeżego. I na szczęście zdarzają się wspaniałe niespodzianki. Największym odkryciem w ostatnim czasie był zespół Van Canto. To niemiecka kapela grająca tzw. power metal, czyli jest szybko, dość mocno i z patosem. Niezwykłość tego zespołu polega na tym, że poza perkusją nie używają żadnych instrumentów. Wszystkie dźwięki, jakie odnaleźć można na ich płytach, tworzą „paszczowo”, czyli za pomocą własnych głosów. Brzmi to niesamowicie. Odkrycia dokonałem zupełnie przypadkowo. Po prostu rzuciła mi się w oczy okładka ich ostatniej płyty. Wydała mi się tak idiotyczna, że zapragnąłem posłuchać ludzi, którzy w ten sposób chcą zdobyć słuchaczy. To co usłyszałem powaliło mnie. To w większości utwory dobrze mi znane, ale zostały tak zaaranżowane, że wcisnęło mnie w fotel. Przesłuchałem wszystkie dotychczasowe płyty zespołu i jestem pod ogromnym wrażeniem. Wspaniałe uczucie, kiedy niespodziewanie odkrywa się coś nowego i do tego wybitnego.
Drugim odkryciem, jest węgierska kapela Superbutt. To także przedstawiciele mocniejszej muzy, tym razem jednak instrumentarium jest jak najbardziej tradycyjne, czyli perkusja, dwie gitary, bas i wokal. To przede wszystkim wokal mnie tak bardzo zaintrygował. Wyrazisty, mocny, bezkompromisowy. I chociaż zespół śpiewa po angielsku, to kiedy pojawiają się madziarskie wstawki robi się cudownie.