We wtorek pożegnał się z polskimi fanami zespół Slayer. I zrobił to w naprawdę wielkim stylu. Koncert w gliwickiej Arenie rozpoczął się dźwiękami Delusions Of Saviour, pochodzącego z ich ostatniego albumu. A później poleciały kawałki, należące do najważniejszych w historii metalu, takie jak South of Heaven, Seasons in the Abyss,Angel of Death czy South of Heaven. W sumie 21 jeden wspaniałych, prawdziwie miażdżących utworów. Grali świetnie, a hala gliwickiej Areny okazała się naprawdę idealnym miejscem na taki właśnie koncert. I mam nadzieję, że w przyszłości, niejednokrotnie przeżyję tam kolejną muzyczną przygodę. Wracając jednak do wtorkowego koncertu. Aż trudno uwierzyć, że panowie tworzący Slayera, mają zamiar udać się na muzyczną emeryturę. Jakoś nie widać po nich spadku formy, wszyscy są też przed sześćdziesiątką. No i czym, mają zamiar się zająć? Nie wyglądają na takich, którzy będą uprawiać ogródek. Za dwa, może trzy lata, usłyszymy o reaktywacji zespołu i kolejnej ognistej trasie koncertowej i jeśli zahaczą o Polskę, to może znów ich usłyszę. Pożegnalny koncert Slayera zrobił na mnie olbrzymie wrażenie, wspaniała muzyka, w miażdżącej oprawie, z którą nie mam zamiaru się rozstawać.






