Western, jeden z najstarszych gatunków filmowych, to opowieść o zmaganiu dobra ze złem w scenerii amerykańskiego Dzikiego Zachodu. Z pozoru proste, dwubarwne historie przekształciły się z czasem w próbę analizy ludzkich zachowań. Ciężkie warunki, z jakimi muszą zmierzyć się kolonizatorzy, kapryśny klimat, nieprzyjaźnie nastawieni tubylcy, oraz pospolici przestępcy, którzy uciekają na nowe ziemie przed ręką sprawiedliwości, to wszystko sprawia, że bohaterowie poddani zostają ciężkiej próbie, po przejściu, której nic dla nich nie będzie już takie samo. Już dawno westerny przestały być filmami czarno – białymi. Zmiany przyniosły przede wszystkim takie filmy jak „Tańczący z wilkami” i „Bez przebaczenia”. Teraz ten „dobry” bardzo często ma wiele brudu za kołnierzem, ale dzięki temu, że jest człowiekiem, a nie herosem, staje się nam bliższy i chętniej kibicujemy jego zmaganiom. Z przejęciem oglądałem seriale ”Hatfields & McCoys” i „Deadwood”, pełne przemocy, ale także mówiące wiele o nas, ludziach. Dziki Zachód to tylko dekoracja, nasz świat wiele od tamtego się nie różni. Uwielbiam współczesne westerny, a z pewnością do najlepszych z nich zaliczyć należy ostatnie dzieło Quentina Tarantino „Django”. Jak to u Qentina mamy do czynienia z prestiżem, jego własną wersją gatunku. Przerysowanymi, wręcz komiksowymi scenami przemocy, komicznymi postaciami, które obowiązkowo w westernie pojawić się muszą. Tarantino rozprawia się nie tylko z westernem, ale także z historią Ameryki, w którą krwawo wpisało się niewolnictwo. Prawie trzy godziny i ani jednej zbędnego dialogu, trudno wyobrazić sobie ten film, bez którejkolwiek sceny. „Django” to dzieło skończone, film właściwie perfekcyjny. Świetny scenariusz i jak zawsze u Tarantino, niesamowita muzyka, ale przecież to jedna z cech jego filmów, muzyka stanowi ich integralną część, jest równie ważna jak scenariusz, dekoracje czy aktorzy. No właśnie, aktorzy, w „Django” mamy kilka prawdziwie genialnych kreacji. Największy jest z pewnością Christoph Waltz, który wcielił się w rolę łowcy głów, dr Kinga Schultza, który całkowicie przyćmił głównego bohatera, granego przez Jamie Foxx’a. Swój kunszt aktorski zaprezentowali także Samuel L. Jackson w roli demonicznego, zdradzieckiego służącego, czy Leonardo DiCaprio, który był idealny grając znudzonego dandysa.
I najprawdopodobniej Tarantino nie otrzyma Oskara, dla mnie jednak jest to film roku i trudno mi wyobrazić sobie, konkurenta, który zrobiłby na mnie większe wrażenie, chociaż z drugiej strony, z przyjemnością taki film bym obejrzał.