
Czasami, kiedy jestem totalnie wypruty, spędzam wieczór grając w gry komputerowe. Niemal bezmyślna rozrywka, która pozwala odreagować miniony tydzień. Przyznać jednak muszę, że od czasu mojego dzieciństwa (lata 80/90-te), gry niesamowicie wyewoluowały. Nawalanka Gods of War jest opowieścią o trudnych relacjach ojca i syna. Grając w Wolfensteina w pewnym momencie mniej zajmowało mnie wykańczanie nazistów, ważniejsze stało się odnajdywanie kolejnych fragmentów, alternatywnej wizji historii, w której to III Rzesza wygrała wojną, a dzięki Wiedźminowi 3, w taki okropny grudniowy dzień jak dzisiejszy, mogę pobiegać sobie po letniej łące, lub przenieść się do krainy, która żywcem przypomina jeden ze śródziemnomorskich krajów. Nigdy jednak nie zastanawiałem się nad tym, ile pracy wymaga przygotowanie tych elektronicznych dzieł. Tym tematem zajął Jason Schreier w swojej książce Krew, pot i piksele. Chwalebne i niepokojące opowieści o tym, jak robi się gry. To niesamowite, ile to trzeba mozołu, do sporządzenia jednej gry. Nad każdą z nich kilkaset osób pracuje 3-5 lat (czasami nawet więcej) i nie zawsze ich ciężka praca, kończy się upragnionym sukcesem. Autor przyjrzał się powstawaniu dziesięciu gier i chociaż sam proces w większości przypadków jest bardzo podobny, to z każdą z nich wiąże się zupełnie inna opowieść. To naprawdę fascynująca książka, która sprawiła, że kiedy teraz biorę do ręki pada, zupełnie inaczej patrzę na to co pojawia się na ekranie.